niedziela, 10 kwietnia 2022

6/ Bolesław

 Ojciec urodził się na przełomie wieków, 11 listopada 1899 roku w Krasnojarsku, a zmarł we wrześniu 1966. Na moich rękach. Wcześniej od kwietnia przeleżał w szpitalach. Zaczęło się od przeziębienia, potem zapalenie płuc, jakiś wrzód w gardle. Odebrałem go ze szpitala, a w autobusie na rogatkach Chełma – atak serca. Parę minut i zostałem bez ojca. Jako 15-latek. Zostały jego wspomnienia, z których korzystałem, odtwarzając rodowe dzieje. Zapamiętałem, zwłaszcza jego syberyjskie opowieści.

Syberia to kraj, który we wspomnieniach ojca jawi się jako druga Ojczyzna. Mimo, że doświadczył tam mnóstwa cierpień. Z fascynacją opowiadał o rzece Jenisej i tajdze, którą określał jako żywicielkę. Jako młody chłopak wyprawiał się z ojcem na cedrowe orzeszki. O tym, jak cudem przeżyli spotkanie z młodym niedźwiedziem, któremu dziadek wpakował do rozwartego pyska kożuszek, co pozwoliło im uciec.

Był duszą towarzystwa. Miał od wczesnych lat smykałkę do muzyki i sam nauczył się grać na bajanie-narodowym rosyjskim instrumencie. Do tego śpiewał. Szybko zaczął być zapraszany przez starszą „małodzioż” na zimowe wieczorne spotkania. Często do tego okresu wracał w opowieściach. Bo wtedy był to dla niego świat, który oglądał własnymi oczami. Bo wtedy jeszcze... widział.

Nadeszła pierwsza Wojna Światowa. Na Syberię dotarła namacalnie, kiedy zaczęto brać do carskiej armii. Branka nie ominęła i ojca. Poszedł na wojnę jako 17-latek, a więc w 1916 roku. Z rodziny wzięto jego i brata Jana. Wrócił po kilku miesiącach jako niewidomy. Poza tym, że gaz bojowy wypalił mu oczy – niczego więcej nie mówił. To jego opowieść, ale z kronikarskiego obowiązku napiszę, że bracia stryjeczni Jan i Kazimierz, mówili, że chorował na ospę i ona spowodowała utratę wzroku.

6.2. Wołyń

Pomimo kalectwa znalazł sposób na samodzielne życie. Już na Syberii utrzymywał się z grania. Kontynuował ten sposób zarobkowania także na Ukrainie. W Lisowie przy ojcu mieszkał zaledwie rok. Szybko poznał swoją przyszłą żonę, którą początkowo zatrudniał jako przewodnika w zarobkowych wędrówkach po wsiach.

W 1923 roku ożenił się z nią i przeprowadził do Okońska, gdzie Stepanida miała własny dom. Stepanida była wdową i miała z poprzedniego małżeństwa córkę Motrunę. Bardzo szybko nauczył się języka i zasymilował się z Ukraińcami. Z grania uczynił sposób na życie, a zapraszano go na wszystkie uroczystości nawet z bardzo odległych miejscowości. Potrafił grać, śpiewać i zabawiać opowiadaniem anegdot. To powodowało jego rozpoznawalność. Po kilku latach wybudował większy dom i nabył 10 ha ziemi. Akt własności widziałem na własne oczy. Prawdopodobnie sprzedał należne mu gospodarstwo w Lisowie.

W Okońsku Stepanida urodziła mu 2 dzieci. Pierworodną Antoninę (1925 – zmarła tragicznie w 1944) i Mikołaja (1927 - został zabity przez banderowców w 1950). Oboje odziedziczyli po ojcu talent muzyczny.

6.3. Partyzanci i nacjonaliści

W okresie niemieckiej okupacji, od 1942 roku w lasach zaczęli się ukrywać ci, którzy mogli spodziewać się represji. Żydzi, polscy urzędnicy. Wydawali i denuncjowali ich Ukraińcy. Do takich osób należał ukrywający Józef Sobiesiak – przedwojenny urzędnik starostwa w Maniewiczach. Sobiesiaka ojciec znał, ale jego historię przedstawiał nieco inaczej niż on sam w książce „Ziemia płonie”. Ojciec twierdził, że długo chronił się w lasach, mając do obrony tylko dębowy kij. Dowiedział się, że Surmowie mają wiedzę o ukrytej broni. Oni pokazali Sobiesiakowi miejsce, gdzie żołnierze wrześniowi zakopali całą furmankę broni. Sobiesiak stworzył wkrótce oddział partyzancki i zaczął dokuczać Niemcom. Aby planować działania musiał znać ruchy okupanta. Mój ojciec był poza ich podejrzeniem. Niemcy ignorowali grającego ślepca z małoletnim przewodnikiem co powalało im zbierać potrzebne partyzantom informacje. W jego opowiadaniach padały nazwy miejscowości: Sarny, Kołki, Ozerce, Kowel, Maniewicze.

Tereny Wołynia w owym czasie to był partyzancki kraj. Działali tam partyzanci sowieccy przerzucani za front, współpracujące z nimi takie oddziały jak wspomnianego „Maksa”, operowały nieliczne oddziały AK – ale było też mnóstwo grup miejscowych nacjonalistów. Ci ostatni do największych wrogów zaliczali Polaków zamieszkujących tereny Wołynia.

Ojciec mieszkał we wsi Okońsk, niedaleko Maniewicz. W okolicy nie było dużych skupisk polskich, stąd nie doszło do tak masowych rzezi, jakie miały miejsce na terenach gęsto zasiedlonych przez osadników. Niemniej, jednak liczni na tym terenie bulbowcy (W miejscowości Sarny – było dowództwo tej formacji) nie ustawali w poczynaniach mających zmusić nielicznych Polaków do opuszczenia swoich domów.

Bracia Bolesława mieszkający w Lisowie – po napaści i spaleniu budynków w polskich gospodarstwach – 2 tygodnie tułali się rozproszeniu po lasach. Ukradkiem zabierali dobytek i uciekli pod opiekę Niemców do Maniewicz. Stamtąd zostali wywiezieni do Chełma.

6.4. Utracona rodzina

Ojciec pozostał, może nie wiedział o wydarzeniach, a może dlatego, że dobrze mu się żyło z Ukraińcami. W Okońsku był jedynym Polakiem. Grał na ich weselach, uczestniczył w sąsiedzkich wydarzeniach. Uważał, że nie ma wśród nich wrogów. Jednak bulbowcy jesienią 44 i jemu złożyli „wizytę”. Tego wieczoru w domu spała tylko Antosia. Rodzice i brat poszli grać na weselu. Antosię obudziły głosy za oknem. Nie mając, jak uciec – zdołała wcisnąć się pomiędzy ścianę a wysoki piec. Kiedy rodzina wróciła, zastała wyłamane drzwi. Antosia już nie żyła. Zmarła ze strachu.

W 1948 roku umiera na tyfus żona ojca. Myślę, że wsparciem był syn, który po ożenku mieszkał w pobliskiej wsi Gradie. Nie został wcielony do rosyjskiej armii, mimo że, od 1945 roku miał tzw. „wojennoju sprawku”. Oznaczało to wcielenie do wojska. Ojcu udał się wybronić Mikołaja przed poborem. Poruszył niebo i ziemię, aby syna nie oddać na front. Powoływał się na swoje zasługi partyzanckie, zrzekł się należnej mu renty inwalidzkiej, aby syn został uznany za jedynego opiekuna.

Kiedy na Wołyń wkroczyła Armia Czerwona, zaczęto wprowadzać kolektywizację Największym problemem było wyszukanie odpowiednich ludzi do kierowania powstającymi kołchozami. W 1948 roku w Gradie, usunięto nieudolnego „predsiedatiela” i wyznaczono na jego miejsce Mikołaja. Mieszkał on tam od zawarcia małżeństwa w 1947 roku. Był wykształcony, jako muzykant bardzo lubiany przez miejscowych, a ponadto syn partyzanta. Złożono mu propozycję nie do odrzucenia. Mikołaj miał świadomość, że w okolicy grasują małe grupy „bulbowców”. Przymykał oczy na nocne rekwizycje żywności i był pewien, że taka postawa zapewni bezpieczeństwo. Swobodnie poruszał się także po okolicznych miejscowościach. Tak jak ojciec grał na „bajanie” i podobnie trudno było wyobrazić sobie wiejskie zabawy bez jego obecności. Był chwalony przez miejscowych i jak twierdziła jego żona Aleksandra – bardzo lubiany. Znalazł się jednak taki, któremu nie podobały się rządy Polaka. Wiedział, że działający w terenie „bulbowcy” nie zrobią krzywdy współpracującemu po cichu przewodniczącemu. Szukał innej sposobności. Kiedy w okolicy pojawił się oddziałek z innych rejonów, zgłosił się do współpracy. Mikołaja opisał jako tego, który będzie sprzeciwiał się zaopatrywaniu oddziału w kołchozie. Inne argumenty nie były potrzebne. Polak musiał zginąć. Mikołaj wpadł w zasadzkę, kiedy wracał z grania w sąsiedniej wsi. Miał karabin, bronił się, ale amunicja się skończyła i na drugi dzień znaleziono go w dole po kartoflach, obdartego z ubrania i butów. Niedługo po tym zabójcy wpadli w ręce NKWD. Tłumaczyli, że gdyby wiedzieli, że informacje były fałszywe, nigdy by do tego nie doszło. Mikołaj zginął zimą 1950 roku, pozostawiając 2-letniego syna Włodzimierza. Nie doczekał przyjścia na świat drugiego dziecka, urodzonego w 1951 roku. Ten na pamiątkę po ojcu otrzymał imię Mikołaj.

Ojciec uznał, iż dalej już nie ma, po co żyć. Nie mógł zdecydować się na samobójstwo, postanowił zapić się na śmierć. Pędził i pił bimber na okrągło. Od śmierci uratowali go sąsiedzi - Ukraińcy. Przywiązywali go do łóżka, aby nie dopuścić do alkoholu. Karmili i opiekowali się aż do momentu, kiedy uznali, że doszedł do równowagi.

6.5. Zofia

W międzyczasie sąsiedzi namawiali ojca na powtórny ożenek. Było to racjonalne, bo niewidomemu człowiekowi, niełatwo radzić w codziennym życiu. W kwietniu 1950 roku poznano go z Zofią Delach ze wsi Lisów – tam, gdzie mieszkali wcześniej jego bracia. Była rdzenną Ukrainką i też doświadczona przez los. Matka jej umarła tuż po porodzie, a ojciec, kiedy skończyła 7 lat. Przebyte choroby znacznie upośledziły słuch i wzrok. Wychowywała się przy rodzeństwie i od najmłodszych lat ciężko pracowała. Była młodsza od ojca o 12 lat, ale kiedy usłyszała pytanie-Zosia chcesz pójść za mnie-bez wahania się zgodziła. Mogła wreszcie być gospodynią u siebie. Z tego małżeństwa z rozsądku – 2 maja 1951 roku urodziłem się ja.

Stosunki ojca z synową nie były najlepsze. Ojciec uważał, że gdyby nie namówiła Mikołaja na zamieszkanie w jej rodzinnej wsi-nie doszło by do tragedii.

Nawiedzał ją i robił nieustanne wyrzuty. Ta zerwała z nim wszelkie kontakty.

Po tym fakcie zaczął czynić starania o wyjazd do Polski. Nie było to łatwe. Panował okres stalinowski. Wszyscy zamieszkujący tereny Ukrainy zostali uznani za obywateli radzieckich. W wydawanych dowodach osobistych tzw. „sprawkach” wpisywano każdemu narodowość zgodną z obszarem zamieszkania i obywatelstwo radzieckie. Ojciec uparł się, że przyjmie ten dokument wówczas, kiedy zostanie wpisana narodowość polska. Władze miejscowe były bezradne wobec takiego uporu. Nie zdecydowano się na surowe sankcje za nieposłuszeństwo zapewne z uwagi na partyzancką przeszłość i funkcję, jaką pełnił nieżyjący syn Mikołaj. Ojciec żartował, że nie bardzo mieli, czym go postraszyć, bo Sybirak zsyłki się nie boi.

Ale wielokrotne prośby o zgodę na wyjazd do Polski były odrzucane. Zmieniło się dopiero po śmierci Stalina. W 1955 roku, udało mu się nawiązać kontakt z rodziną. Prawdopodobnie z bratem Janem, bo w 1956 roku przyjechał jego syn Edward i przywiózł zaproszenia do Polski. List skierowany osobiście do Bułganina – nowego ministra spraw wewnętrznych, spowodował, iż mogliśmy w 1957 roku opuścić Kraj Rad.

6.6. Repatriacja

Wyjazd do Polski pamiętam nieźle, mimo że miałem zaledwie 6 lat. Najpierw cały, skromny dobytek został załadowany na kołchozową ciężarówkę. Był grudzień 1957 roku, a my wraz z bagażem jechaliśmy na odkrytej skrzyni do Kowla. W Kowlu, gdzieś nas zakwaterowano i oczekiwaliśmy na pociąg. 31 grudnia zapakowano nas i rzeczy do towarowego wagonu. Przed odjazdem wsiadł do niego sowiecki oficer. Ponoć major KGB. Wyruszyliśmy wieczorem. Po pewnym czasie stanęliśmy. Lokomotywa cofała się i znowu ruszała, aż wreszcie wagon znieruchomiał. Major wstał i powiedział – Praszczajtie uprymyj gaspadin Surma, eto wasz raj – (żegnajcie uparty Panie Surma, oto wasz raj). Wyszedł z wagonu i zamknął wajchę po zewnętrznej stronie.

Siedzieliśmy tak całą noc, nie wiedząc co dalej. Nie wiadomo było, gdzie jesteśmy i jaki czeka nas los. Rankiem usłyszeliśmy rozmowę w polskim języku. Ojciec zaczął krzyczeć i po chwili drzwi otworzyło 2 polskich kolejarzy. Byli zszokowani naszą obecnością. Sprawdzali czemu samotny wagon stoi na bocznym torze, po polskiej stronie granicy. Zawiadomiono naczelnika stacji w Dorohusku. Ten, po rozmowie z ojcem i obejrzeniu dokumentów, polecił podciągnąć wagon blisko stacji, a nas zaprosił na posiłek. Kolejarze byli bardzo serdeczni, ale musieli oczywiście powiadomić władze w Chełmie. Przyjechało stamtąd kilku urzędników i skrupulatnie wypytywali o wszystko. Dla władz był to nietypowy przypadek, bowiem Rosjanie nie powiadomili o tym transporcie. Wreszcie wieczorem zawieziono nas do Chełma i zakwaterowano w hotelu robotniczym.

Przez następne dni ojca wzywano do różnych instytucji. Chodziłem z nim jako przewodnik. Ojciec pytał urzędników, czy znają Sobiesiaka, który był dowódcą oddziału partyzanckiego na Wołyniu. Okazało się, że ojca znajomy jest wysokiej rangi oficerem i pracuje w Warszawie. Poszły w ruch telefony. Pan Sobiesiak zaprosił ojca do Warszawy. Przyjął nas bardzo serdecznie, zakwaterował w hotelu, a wieczorem przyszedł na rozmowę. Powiedział, że ojciec może wybierać, w jakiej części kraju chce zamieszkać. Zapewnił, że otrzyma mieszkanie i środki na zagospodarowanie. Rodzina ojca w większości zamieszkiwała na Lubelszczyźnie, dlatego ojciec zdecydował, iż osiedli się w pobliżu. Poprosił też, aby to była wieś, bo na niej czuje się najlepiej. Wróciliśmy z powrotem do Chełma. Urzędnicy byli już widocznie uprzedzeni o decyzjach, bowiem wyszukali najbliższą rodzinę. Zawieziono nas do miejscowości Cyców w powiecie Chełmskim, gdzie mieszkał jeden ze stryjów. Zamieszkaliśmy u niego. Po kilku dniach przyjechał urzędnik z Chełma i zaproponował nam przydzielenie gospodarstwa we wsi Busówno leżącej kilkanaście kilometrów od Cycowa. Pojechaliśmy obejrzeć lokalizację. Dom pełnił uprzednio funkcję siedziby spółdzielni produkcyjnej, był okazały i nowoczesny. A tak naprawdę to otynkowany budynek szkieletowy z mat trzcinowych. Rodzice zdecydowali, że w nim zamieszkają. Przeprowadzono błyskawicznie niezbędne adaptacje i wreszcie wylądowaliśmy na swoim. Ojciec otrzymał akt własności na dom i 5-hektarowe gospodarstwo. Niebawem też w ramach tzw. zagospodarowania – krowę, świnki, drób i podstawowe narzędzia. Mieszkańcy wsi zorganizowali zbiórkę płodów rolnych, aby starczyło nam do nowych zbiorów. Wiosną posiał zboże, posadzono kartofle. Jesienią zebraliśmy już własne produkty. Oczywiście wszystkie prace wykonali sąsiedzi. Ojciec z uwagi na kalectwo sam, by tego nie zrobił. Nie bardzo też na tym się znał. Ponieważ w bardzo krótkim czasie przywrócono mu rentę inwalidzką, były pieniądze na zapłacenie sąsiadom.

Rozpoczęło się normalne życie. Dzisiaj, kiedy mam już za sobą wiele lat wiem, że to życie siermiężne i ubogie. Że w tym czasie był też inny świat, a ludzie tam mieszkający postrzegali nas tak, jak my dzisiaj widzimy ludzi z krajów 3 świata. Ale ja nie odczuwałem żadnego niedostatku, a sądzę, że i ojciec po wszystkich przejściach znalazł spokojną przystań. Uwierzył, że nic więcej złego w życiu go nie spotka. Z czasem wypogodził się, zaczął spotykać się z kolegami, których poznał w Polskim Związku Niewidomych. We wsi był też sąsiad mający za sobą szlak bojowy w I Armii Wojska Polskiego. Obaj snuli przy butelce bimbru swoje opowieści, a ja, siedząc cichutko chłonąłem je z zapartym tchem.

Jak się okazało, dziecku zapadły w pamięć i historia rodziny i soczyste rosyjskie anegdoty. A w konsekwencji spowodowała napisanie rodzinnych opowieści.


ŹRÓDŁA - MAPY - ZDJĘCIA:                                                                                                

Akt urodzenia Bolesława, wydany przez USC Wierzbica
na podst. oryginału z Krasnojarska


Akt urodzenia Aleksego, wydany przez USC Wierzbica
na podst. oryginału z Maniewicz

Akt zgonu Bolesława, sporządzony w 1966 roku przez
USC Chełm – z uwagi na miejsce zgonu.
Akt zgonu matki Zofii z 1989 roku, wystawiony w Tarnogrodzie
pow. Biłgorajski. Matka zmarła tam w szpitalu.

Antosia Surma c. Bolesława (w środku).
Zdjęcie kolorowane w aplikacji MyHeritage.

Antosia w środku

Grób Antosi Surma c. Bolesława, mojej przyrodniej siostry. Cmentarz w Okońsku na Wołyniu.

Zdjęcie nagrobne Mikołaja Surma s. Bolesława.
Cmentarz w Okońsku na Wołyniu.



Grób Mikołaja Surma s. Bolesława. Ukraińskim zwyczajem,
zawiązałem wstęgę pamięci na nagrobku mojego
przyrodniego brata.


Odszukany razem z bratankiem Kolą i jego żoną Walentyną w zaroślach pod Okońskiem obelisk postawiony przez władze komunistyczne – upamiętniający ofiary banderowców i bulbowców. Trzy płaskie tablice zawierają nazwiska 50 ofiar ludobójstwa.                                                                     
Na pierwszej z lewej widniej napis „Surma Mikołaj Borysowicz”. Mam zdjęcia lokalizujące to miejsce, bo widać, że ktoś usilnie pilnikiem zdzierał napisy. Za klika lat może będzie to nieczytelne lub zburzone.

Okońsk, 1959 r. Żona Mikołaja Aleksandra z synami
Włodzimierzem i Mikołajem

Lisów 1955 r., Dzieci Demida Delach,
rodzeństwo Zofii Surma z d. Delach

2018 r. Łuck. Od lewej Mikołaj s. Mikołaja, jego synowa, żona Walentyna oraz Aleksy Surma

2018 r. Łuck.Od lewej Aleksy i Włodzimierz s. Mikołaja z wnukami i żoną

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz